Czy roboty pracujące z ludźmi naprawdę mają perspektywy rozwoju?

| Gospodarka Artykuły

Roboty mogące bezpośrednio pracować z ludźmi to urzeczywistnienie marzeń wielu konstruktorów, maszyny chętnie pokazywane przez media i... wcale nie sprzedające się tak dobrze, jak kilka lat temu prognozowali ich twórcy. Z jednej strony łatwiej je wdrożyć, nie wymają stosowania wygrodzeń i zabezpieczania przed personelem, z drugiej zaś można je zastąpić innymi manipulatorami, a możliwość kontaktu z człowiekiem wprowadza wiele ograniczeń w ich ruchu. Tymczasem jedną z podstawowych korzyści robotyzacji ma przecież być duża szybkość pracy maszyn. Jak to pogodzić?

Czy roboty pracujące z ludźmi naprawdę mają perspektywy rozwoju?

O robotach współpracujących z ludźmi - a dokładniej o tym, czy "zabiorą one nam pracę", zrobiło się głośno w 2013 roku za sprawą programu wyemitowanego przez CBS. Maszyny takie pojawiały się już wtedy na targach branżowych, zaś dzisiaj - poza pionierami rynku, którymi są Universal Robots i Rethink Robotics - oferuje je jeszcze kilkanaście innych firm. Najnowszym robotem, który dołączył do tej grupy podczas tegorocznych targów w Hanowerze, jest dwuramienny YuMi firmy ABB. Wydarzenie to jest o tyle istotne, że ABB jest jednym z trzech liderów rynku "tradycyjnej" robotyki przemysłowej, który zdecydował się wejść do nowej branży. Dwa lata temu zrobiła to firma KUKA ze swoim robotem LBR iiwa i, jak sądzę, to nie koniec premier w omawianym zakresie.

Dlaczego "lekka robotyka"? Jej zwolennicy wymieniają wiele zalet maszyn nowej generacji - wysoką elastyczność aplikacyjną, łatwość integracji oraz uruchomienia, niskie zużycie energii i naturalnie możliwość bezpośredniej, a przy tym bezpiecznej pracy z ludźmi. Tego typu roboty są też, przy kosztach wynoszących 25-30 tys. dolarów za sztukę, o wiele bardziej atrakcyjne cenowo, niż ich odpowiedniki przemysłowe o podobnym udźwigu. Pozwala to na uzyskanie okresu zwrotu z inwestycji już na poziomie kilku miesięcy!

Jest jednak kilka "ale", które zaburzają powyższy obraz. Przede wszystkim chodzi o konieczność zapewniania bezpieczeństwa. O ile bowiem największą zaletą omawianych maszyn jest możliwość ich pracy bez wygrodzeń i zabezpieczeń przed dostępem ludzi, o tyle stanowi ona też ich największe ograniczenie. Nowe roboty pracują z kilkakrotnie mniejszymi prędkościami ruchu, niż wersje przemysłowe, gdyż jest to warunkiem ich bezpiecznego zatrzymania przy kontakcie z człowiekiem lub innym obiektem. Typowo mniejsza jest też dokładność oraz powtarzalność ruchów. Do tego dochodzi kwestia niezawodności po kilkunastu latach pracy - na razie siłą rzeczy niezbadana w praktyce.

Zwolennicy tradycyjnej robotyki mają też dodatkowe argumenty. W robotyzacji tak naprawdę interesuje nas bardziej wyeliminowanie człowieka z procesu produkcyjnego lub jego etapu, niż łączenie obydwu rodzajów "pracowników". Roboty mają zapewniać szybkość, jakość i powtarzalność operacji, zaś ich umiejscowienie pośród ludzi siłą rzeczy wszystko podporządkowuje bezpieczeństwu. Pojawiają się również opinie, że zadania takie jak podawanie czy montaż elementów można rozwiązać inwestując w manipulator, portal czy inną maszynę, niekoniecznie zaś w robota. Nieco inaczej jest w przypadku wersji z dwoma ramionami współpracującymi ze sobą i zastępującymi ramiona ludzkie, jednak wtedy możemy też często wyeliminować z procesu samego człowieka.

W tym miejscu dochodzimy do sedna sprawy i źródła konfliktu obydwu grup - wszystko zależy od tego, gdzie i do czego roboty mają być wykorzystywane. Wymogi techniczne aplikacji, rodzaj wykonywanego zadania, środowisko pracy - to czynniki, które wraz z kalkulacją ekonomiczną, zadecydują o wyborze konkretnego rozwiązania. Nowe roboty, choć nie są doskonałe, bezsprzecznie jednak rozszerzają asortyment "narzędzi" dostępnych dla integratorów systemów i zakładów produkcyjnych. O tym, że ci ostatni z nich korzystają, świadczą m.in. wdrożenia urządzeń marki Universal Robots. Z robotów duńskiego producenta korzysta dzisiaj kilkaset zakładów, w tym przykładowo BJ-Gear w malowaniu wytwarzanych produktów, Johnson&Johnson w pakowaniu i paletyzacji czy Franke - podczas procesów klejenia i montażu. W pojedyncze stanowiska z nowymi robotami zainwestowały też m.in. Volkswagen oraz Daimler, który korzysta z robotów firmy KUKA. Dodałbym, że lekkich robotów nie powinno się też bezkrytcznie porównywać z ich większymi braćmi, gdyż obszar ich zastosowań jest po prostu inny.

Jest jeszcze jedna rzecz - pojawianie się nowych robotów ma istotny wymiar społeczny, gdyż maszyny te są bezpośrednimi towarzyszami ludzi podczas ich pracy. Są one znacznie bardziej "user-friendly" niż wersje przemysłowe i zmieniają optykę patrzenia na temat robotyzacji - dzisiaj zresztą obejmującej coraz więcej obszarów poza przemysłem. Sądzę, że dzięki nim jesteśmy również świadkami wejścia w nową erę automatyzacji, w której roboty z czasem staną się równie naturalnym elementem naszego życia codziennego jak automaty biletowe, kioski informacyjne czy kasy samoobsługowe.

Zbigniew Piątek