Made in China czy America First?
| Gospodarka AktualnościPraktycznie nie ma tygodnia bez zwrotu akcji w amerykańsko-chińskiej wojnie handlowej. Czy to kolejny tweet prezydenta Trumpa z oskarżeniami względem Xi Jinpinga, informacje o cłach odwetowych, czy też kolejne zerwanie negocjacji lub powrót do nich. Wydarzenia te rezonują w globalnej gospodarce, która coraz szybciej zmierza w dolne obszary cyklu koniunkturalnego. Gdzie dwóch się bije, tam trzeci… - no właśnie, czy ktoś na tej wojnie skorzysta? Czy zmieni ona układ sił na świecie, dając impuls do rozwoju innych gospodarek? Być może tak, ale najpierw zapłacimy za to dekoniunkturą.
Donald Trump zapowiadał sankcje względem Chin jeszcze podczas kampanii wyborczej, co miało być karą za wieloletnie transfery technologii oraz kradzież własności intelektualnej. Eskalacja nastąpiła w tym roku, gdy USA w marcu nałożyło cła na importowaną stal i aluminium, zaś Chiny odpowiedziały cłami odwetowymi. W czerwcu podwyższono kolejne taryfy na sporą grupę chińskich towarów, w tym elektronikę, zaś druga strona zareagowała tym samym m.in. w zakresie towarów rolnych. Do ceł Waszyngton dołożył sankcje dla firmy Huawei, a we wrześniu i prawdopodobnie w grudniu pojawią się kolejne karne cła - chyba że do skutku dojdą negocjacje. Przedłużeniem wojny celnej jest walutowa. Chiny oskarżane są o manipulowanie kursem juana, co stawia ich producentów w uprzywilejowanej pozycji.
Wojna handlowa stanowi obronę przed chińską dominacją na rynku, zaś Trump kładzie na szali globalną gospodarczą stabilność, aby ten cel osiągnąć. Jest ona również sposobem na wymuszanie na firmach powrotu z produkcją do ich rodzimego kraju. Hamulcem mogą być przyszłoroczne wybory w USA - pogorszenie się koniunktury gospodarczej w oczywisty sposób nie będzie sprzyjało prezydenckiej reelekcji.
Źródło konfliktu sięga znacznie poza początki obecnej polityki urzędującego prezydenta USA. Ogromny rozwój Chin, który nastąpił w ostatnich dekadach, dokonał się za sprawą inwestycji zagranicznych, w tym m.in. Ameryki, która korzystała z tamtejszej taniej siły roboczej i produkcji towarów. Aczkolwiek Chiny to dzisiaj zupełnie inny kraj niż kilkanaście lat temu. Lokalne przedsiębiorstwa są znacznie bardziej zaawansowane technologicznie, wielokrotnie wzrosły pensje, rozwinął się również rynek wewnętrzny. Dzisiaj to nie w Chinach się inwestuje, ale to one kupują firmy zagraniczne, importują towary, a nawet skupują amerykańskie papiery wartościowe. Jednak widać już tam skutki wojny handlowej. Chiny miały w drugim kwartale najniższy od lat, wynoszący 6,2% w ujęciu rocznym, wzrost PKB, a druga połowa roku nie zapowiada się specjalnie lepiej. Wywiera to na Pekin presję do spotkania się z administracją Trumpa przy stole negocjacyjnym.
Czy omawiane wydarzenia są dla reszty świata okazją? Przedstawiciele Konferencji Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju (UNCTAD) sądzą, że nałożenie barier celnych wcale nie spowoduje powrotu produkcji do USA. Ich zdaniem nawet 80% kontraktów na chińskie towary objęte cłami mogą przechwycić firmy z innych krajów, niewielka część produkcji pozostanie w Chinach, a jedynie kilka procent wróci do Stanów. Na tych zmianach skorzystać mogą kraje Unii Europejskiej, a także państwa takie jak Meksyk czy Wietnam. Aczkolwiek tym ostatnim bardzo daleko do zaawansowania technologicznego wytwórców chińskich i sprawności tamtejszych łańcuchów produkcyjnych.
Tymczasem Europa ma własne problemy - choćby Brexit, wybory we Włoszech i spadające wyniki niemieckiego eksportu. Czy Polska może być beneficjentem amerykańskiej polityki handlowej? Sądzę, że w niewielkim stopniu. Być może niektóre branże, jak choćby odzieżowa, na zmianach skorzystają, taniej będzie importować towary z Chin i tankować na stacjach paliw. Gospodarczy wynik netto będzie jednak raczej ujemny głównie na skutek odpływu kapitału z rynków wschodzących i pogarszającej się koniunktury. Spodziewałbym się również mniejszej liczby inwestycji przemysłowych, a to one w ostatnich kilkunastu latach napędzały naszą gospodarkę. Innymi słowy - w tej wojnie dostaniemy odłamkami.
Jeszcze 200 lat temu nikt nie spodziewał się, że USA będą światową potęgą gospodarczą. Podobnie kilka dekad temu nie myślano, że taką (ponownie) staną się Chiny i będą one największą konkurencją dla USA. Dzisiaj obserwujemy pierwszą bitwę tej wojny - jest ona toczona na cła towarowe, a skutki ponoszą tradycyjnie firmy i obywatele. To oni zapłacą więcej za samochody, żywność czy elektronikę kupowaną pod choinkę. Prawdziwy konflikt dotyczy jednak światowego prymatu, który najlepiej określa hasło "Made in China czy America First?". Jest to zderzenie dwóch geopolitycznych gigantów, zaś my na te zmiany możemy co najwyższej patrzeć z pozycji widzów i trzymać zaciśnięte kciuki, aby omawiana wojna pozostała jedynie handlową.
Zbigniew Piątek