Roboty nie do końca współpracujące

| Gospodarka Roboty

Chociaż producenci cobotów często promują swoje maszyny jako pracujące "ramię w ramię" z ludźmi, tak wykorzystywanego robota można zobaczyć w polskim przemyśle bardzo rzadko. Typowo są one używane np. do podawania detali, obsługi maszyn czy też wykonywania innych lekkich operacji zamiast pracowników, ewentualnie wyposaża się je w dodatkowe systemy bezpieczeństwa. I nie jest to przypadek, bowiem na świecie wygląda to podobnie. Paradoksalnie też nie stoi to na przeszkodzie, aby przyszłość rynku robotów współpracujących rysowała się w jasnych barwach.

Roboty nie do końca współpracujące

A prognozy są naprawdę świetne! ABI Research ocenia, że wartość branży może wzrosnąć z około 700 mln dolarów w 2019 do blisko 12 miliardów w 2030 roku. Gdy uwzględni się przychody z produktów powiązanych, takich jak akcesoria i oprogramowanie, to będzie to nawet dwa razy więcej, co oznacza średnioroczne wzrosty na poziomie blisko 30%! Popytowi na coboty będzie sprzyjało ich wykorzystanie w nowych aplikacjach (obecnie pojawiają się tu przykładowo systemy spawające), a także wzrost możliwości integracji w systemach z tradycyjnymi robotami przemysłowymi. Według innej prognozy za dekadę co trzeci sprzedawany robot może być modelem współpracującym!

Spoglądając na dzisiejsze dane z rynku, można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z medialnym hype’em. Jego źródłem może być agresywny marketing i PR ze strony producentów cobotów - o wiele silniejszy, niż w przypadku wytwórców tradycyjnych robotów. We wrześniu Międzynarodowa Federacja Robotyki opublikowała coroczny raport, w którym po raz pierwszy uwzględniła sprzedaż cobotów. W 2018 roku dostarczono ich globalnie 14 tys. na ponad 420 tys. wszystkich sprzedanych robotów przemysłowych! Wprawdzie roczna dynamika tego sektora przekroczyła 20%, ale jego udział w całym rynku wyniósł jedyne 3,3%. Nawet biorąc poprawkę na fakt wykorzystania części cobotów poza przemysłem, to i tak proporcje nie będą zachwycające. Można to porównać do sytuacji na rynku samochodów elektrycznych, które też są dzisiaj topowym tematem w mediach i agendach rządowych. W 2017 ich udział w całkowitej sprzedaży pojazdów stanowił 1,3%, w zeszłym roku było to "aż" 2%.

O co tutaj chodzi? W ostatnich kilkunastu miesiącach odwiedzałem w Polsce kilkanaście dużych firm produkcyjnych, które deklarowały wdrażanie rozwiązań z obszaru Przemysłu 4.0, a więc też cobotyki. Pomimo że były to międzynarodowe, dobrze zautomatyzowane przedsiębiorstwa, robotów współpracujących było w nich niewiele - jeden na 4-5 zakładów. Wspólny był natomiast powód cobotyzacji - nie była to możliwość pracy z ludźmi, ale... chęć oswojenia się z nową technologią. W jednej firmie cobot działał pod nadzorem systemu SafetyEye firmy Pilz, w innej dostępu do niego "strzegł" skaner laserowy marki Sick. Być może w mniejszych przedsiębiorstwach, które dopiero zaczynają przygodę z automatyzacją, cobota wdrożyć jest łatwiej, jednak organizacje mające odpowiednie zasoby kadrowe, które na robotach się znają, po prostu stawiają na rozwiązania tradycyjne, a maszyny współpracujące traktują jako ciekawostkę.

Przedstawiciele wspomnianego ABI Research uważają, że za prognozowanymi wzrostami stoją przede wszystkim łatwość wdrażania i rekonfiguracji cobotów. Produkcja coraz częściej wymaga możliwości szybkiego dostosowywania maszyn do zmieniających się zamówień, co sprzyja wykorzystywaniu jak najbardziej elastycznych rozwiązań. "Systemy bazujące na cobotach nie zrewolucjonizują branży, ale będą katalizatorem do tworzenia uproszczonych systemów zrobotyzowanych, co stworzy nowe możliwości dla małych i średniej wielkości producentów - szczególnie [w kontekście wzrostu] zapotrzebowania na produkcję typu high-mix low-volume" - stwierdzają przedstawiciele firmy.

Roboty współpracujące są z nami już od dekady. Maszyny te są ciągle rozwijane, łatwe do wdrażania i otworzyły dla robotyki wiele nowych rynków. Jednocześnie bariery z nimi związane wydają się być od lat niezmienne. W przypadku bezpośredniej współpracy z ludźmi coboty są powolne, zaś zakres udźwigów pokrywa jedynie niewielką część nośności standardowych robotów przemysłowych. O ile też same coboty mogą być safe-by-design, o tyle całe systemy obejmujące chwytaki i przenoszone elementy już takie nie są. "To wszystko będzie musiało się zmienić, jeżeli ma być utrzymane wysokie tempo adaptacji cobotów na rynku" - podsumowują cytowani analitycy. I z tym poglądem się zgadzam. Sądzę też, że warto zrewidować oczekiwania związane z cobotami. W przemyśle, dopóki nie zapewnią one wydajności i szybkości ruchów człowieka, a także parametrów przynależnych tradycyjnej robotyce, dopóty będą fajnym dodatkiem do parku maszynowego. Ciągle jednak dodatkiem, a nie technologią bazową.

Zbigniew Piątek