Czy roboty zabiorą nam pracę?
| Gospodarka ArtykułyCzy roboty zabierają miejsca pracy w przemyśle - takie pytanie postawili realizatorzy programu "60 minutes" wyemitowanego w CBS. Temat nie jest niezwykły, gdyż postęp technologiczny zawsze zmieniał naszą codzienność, sprawiając, że pewne zawody przestawały być potrzebne. Jednak ekspansja robotów i popularyzacja systemów zautomatyzowanych jest o tyle znamienna, że oddziałuje na bardzo wiele obszarów naszego życia. Jednocześnie krytyka zachodzących zmian jest tematem drażliwym dla branży.
Po emisji filmu przedstawiciele zrzeszającej ponad 600 dostawców automatyki organizacji Association for Advancing Automation określili zaprezentowane opinie jako jednostronne i tendencyjne. W szczególności chodziło o te dotyczące negatywnego wpływu niewielkich robotów na rozwój amerykańskiego rynku pracy, na którym, jak wiadomo, nie dzieje się najlepiej. Prawda pewnie leży gdzieś pośrodku, gdyż w wielu dziedzinach - jak choćby w motoryzacji - od robotyzacji nie ma odwrotu. Z drugiej strony roboty coraz częściej pojawiają się w obszarach daleko wykraczających poza przemysł - a do tego wielu z nas już jest trudniej przywyknąć.
Robotyzacja to klucz do zmniejszania kosztów wytwarzania przy jednoczesnym polepszaniu wydajności produkcji oraz powtarzalności i jakości towarów. Tytułowe maszyny stanowią obecnie podstawowe wyposażenie linii produkcyjnych w przemyśle motoryzacyjnym, stosowane są także w wielu innych obszarach, np. branży spożywczej. Mogą one również bez przerw pracować w środowiskach niebezpiecznych - tam ich użycie zamiast ludzi jest również jak najbardziej uzasadnione.
O ile realizatorzy programu nie negują powyższych faktów, o tyle zwracają uwagę, jak daleko automatyzacja wkracza w obszary tradycyjnie zajmowane przez człowieka. Samojezdne roboty zastępują pracowników w magazynach, wersje SCARA używane są na miejscu osób zajmujących się montażem precyzyjnym i przenoszeniem produktów spożywczych. Popularyzują się też lekkie roboty, które pracować mogą bezpośrednio z ludźmi. Przy cenie zakupu rzędu 20 tys. euro są one konkurencyjne w stosunku do kosztów zatrudnienia pracownika w krajach takich jak Chiny, nie mówiąc już o rynkach, gdzie praca jest droga. Rozwijają się też manipulatory, różne systemy zautomatyzowane oraz informacyjne - czy tego chcemy, czy nie, takich maszyn będzie wokół nas coraz więcej.
Znamiennym przykładem zachodzących zmian są działania tajwańskiego Foxconna. Jego prezes zapowiedział, że w ciągu trzech lat aż milion zatrudnionych w firmie zastąpionych będzie robotami. Chociaż początkowo słowa te potraktowane zostały jako próba spacyfikowania pracowników żądających podniesienia płac i poprawy warunków, plany te już są realizowane.
Pod koniec 2012 roku i na początku bieżącego zainstalowanych zostało około 30 tys. robotów wykorzystywanych m.in. do operacji montażu. Wartość każdego z nich odpowiada średnio trzyletnim zarobkom początkującego montażysty, a do długoterminowych kosztów użytkowania należy doliczyć późniejszy, wcale nie najtańszy serwis robotów.
Można przez to stwierdzić, że u podłoża zmian leżą nie tylko kwestie ekonomiczne, ale też możliwość zwiększenia wydajności i jakości produkcji, a w bonusie - pozbycie się krytycznych opinii, które ostatnio coraz częściej padały ze strony pracowników. Działania Foxconna są też nowością dla całej branży produkcji elektroniki - jeżeli firma odniesie sukces, to z dużym prawdopodobieństwem za jej przykładem pójdą inni.
Polska perspektywa jest nieco odmienna. Z jednej strony tutejszy rynek robotów przemysłowych, choć niewielki, to w ostatnich latach stopniowo rozwijał się. Dotyczy to zarówno branży motoryzacyjnej, jak też różnych zastosowań w tzw. general industry, gdzie roboty używane są do pakowania i paletyzacji, malowania, a także zadań związanych z obróbką detali i montażem.
W wielu przypadkach ich wykorzystanie wynika z konieczności zagwarantowania odpowiedniej jakości produktów oraz wydajności pracy linii technologicznych. Z drugiej strony koszty pracy w Polsce są ciągle na tyle niskie, że do pewnych zadań - nawet tych powtarzalnych - w roboty najzwyczajniej nie opłaca się inwestować. Dotyczy to szczególnie regionów wschodnich, gdzie zarobki montażystów wynoszące nieraz niewiele ponad tysiąc złotych miesięcznie na rękę sprawiają, że wiele firm właśnie tam relokuje swoje zakłady produkcyjne. Aczkolwiek w takich przypadkach mało kto chce inwestować roboty - argumenty ich dostawców o zwiększaniu wydajności są niewystarczające w konfrontacji z aspektem ekonomicznym.
Powyższa sytuacja jest jednak stanem na dzisiaj, a jutro ci, którzy nie zainwestowali zawczasu w automatykę, mogą obudzić się w nie najlepszym nastroju. Szybkość możliwych zmian dobrze obrazuje przykład Chin - w ostatnich latach koszty produkcji wzrosły tam na tyle, że firmy, które jeszcze kilka lat temu inwestowały na Dalekim Wschodzie, coraz częściej rozważają powrót z produkcją do własnych krajów. W tej sytuacji działania prezesa Foxconna są jak najbardziej racjonalne.
Jeżeli również u nas płace w najtańszych regionach wzrosną do poziomu wyższego niż w Chinach, także roboty będą coraz częściej pojawiały się w popularnych zadaniach wykonywanych dotychczas przez człowieka. Czy za pewien czas my również nie zadamy pytania o to, czy maszyny nie odbierają nam pracy? Prawdopodobnie tak. Tymczasem one same, bez odpoczynku i zbędnego myślenia będą najzwyczajniej robiły to, do czego sami przygotowywaliśmy je od wielu lat.
Wspomniany, kilkunastominutowy film CBS obejrzeć można na stronie cbsnews.com/60-minutes/ wyszukując "Are robots hurting job growth?".
Zbigniew Piątek