Transfer Multisort Elektronik: Zmienność rynku przyniosła duże wyzwania, ale też zapewniła nam istotne możliwości rozwoju

| Wywiady

O szerokim spektrum działalności w branży dystrybucji komponentów rozmawiamy z zarządem i kadrą menedżerską firmy Transfer Multisort Elektronik.

Transfer Multisort Elektronik: Zmienność rynku przyniosła duże wyzwania, ale też zapewniła nam istotne możliwości rozwoju

Wypowiadający się przedstawiciele firmy Transfer Multisort Elektronik:

  • Andrzej Kuczyński – członek zarządu ds. operacyjnych,
  • Arkadiusz Grzegorek – kierownik grupy produktowej automatyka–utrzymanie ruchu,
  • Krzysztof Witkowski – kierownik grupy produktowej automatyka–komponenty
  • Częścią Waszej działalności związanej z dystrybucją komponentów elektronicznych jest oferowanie produktów automatyki, utrzymania ruchu i innych wyrobów odbiorcom przemysłowym. Czy jest to ważny składnik biznesu?

Andrzej Kuczyński: Jak najbardziej! Spektrum naszego działania było bardzo szerokie już od początku działalności firmy i pod tym względem się nie zmieniliśmy. W ramach TME nie wydzieliliśmy wewnętrznych dywizji, tak jak robi to wiele innych przedsiębiorstw na rynku, również nie wyróżniamy istotniejszych i mniej ważnych segmentów asortymentowych. Mamy dziesięć grup produktowych i w każdej z nich osiągana jest porównywalna sprzedaż. Rozwijamy się organicznie, równomiernie, co dotyczy zarówno automatyki, półprzewodników, wyposażenia warsztatowego, jak też innych typów produktów. Jesteśmy szeroko działającym dystrybutorem katalogowym, który dostarcza komponenty zarówno do sklepów detalicznych i klientów końcowych, jak i do zakładów produkcyjnych, serwisowych czy montowni.

  • Można sądzić, że obsługa klientów z bardzo różnych rynków nie jest dla Was niczym nietypowym...

Arkadiusz Grzegorek: Zgadza się, nie jest to dla nas problem. Jednocześnie często zdarza się, że zarówno na drobne komponenty półprzewodnikowe, jak też na sprzęt do utrzymania ruchu czeka jeden i ten sam odbiorca. W przypadku każdej grupy asortymentowej zapewniamy również wsparcie inżynierów, którzy mają wiedzę na temat poszczególnych produktów i ich zastosowań.

AK: Sprzedaż i jej wsparcie ma u nas charakter wielopoziomowy. Pierwszym, podstawowym poziomem jest Internet. W tym przypadku klient wchodzi na stronę, kupuje i tyle. Drugim jest obsługa klientów, którzy potrzebują jakiejś sugestii, porady. W tym przypadku najczęściej dzwonią oni do działu sprzedaży ogólnej, gdzie nasza obsługa sugeruje im produkty czy rozwiązuje niewielkie, typowe problemy.

Klienci na kolejnym poziomie to osoby potrzebujące kompleksowego wsparcia. Tacy odbiorcy chcą coś kupić, ale nie za bardzo orientują się w ofercie lub potrzebują pomocy przy wyborze wśród wielu podobnych produktów i nie wiedzą, który będzie dla nich najlepszy. Wtedy kierujemy ich do specjalistów w danych grupach produktowych, którymi są zaopatrzeniowcy, inżynierowie i menedżerowie znający się na szczegółach. Na tym poziomie zajmujemy się też klientami przemysłowymi, zazwyczaj kupującymi duże ilości komponentów. Dla nich również tworzone są specjalne oferty wykonywane pod kątem konkretnej pracy inżynierskiej i sprzedażowej. Taka strategia dotyczy też działalności globalnej, bowiem jesteśmy obecni w całej Europie, a także poza nią, docierając do klientów z większości rynków na świecie.

  • Jak pandemia wpłynęła na Waszą działalność?

AK: Pandemia przyniosła wiele tragedii ludzkich, ale też istotnie zmieniła przemysł. W przypadku branży elektroniki i automatyki spowodowała wręcz kosmiczne pogorszenie się dostępności komponentów. Wyzwania z tym związane zaczęły się dwa lata temu i trwają do dzisiaj. Muszę jednak przyznać, że z punktu widzenia dystrybutorów takich jak my sytuacja okazała się mimo wszystko korzystna. Mogliśmy bowiem zmieniać ceny i dynamicznie sprzedawać to, co mieliśmy w magazynie. W efekcie bardzo zmieniły się nam niektóre wskaźniki, w szczególności stosunek liczby sprzedawanych elementów do wartości zamówienia. Spadła liczba tzw. linii na jedno zamówienie – kiedyś utrzymywała się w granicach od 6 do 6,5, teraz to tylko 4-4,5, a także wzrosła wartość koszyka. Można powiedzieć, że dawniej klient zamawiał w poniedziałek np. dziesięć sztuk danego produktu, bo wiedział, że w tym tygodniu tyle akurat potrzebuje, w piątek zamówi sobie kolejne dziesięć – na następnych kilka dni. Teraz jest zupełnie inaczej. Nasi pracownicy zamawiają np. sto sztuk danego podzespołu na półkę magazynu i jeszcze tego samego dnia półka robi się pusta. Dzieje się tak dlatego, że firmy budują u siebie wewnętrzne bufory magazynowe.

 
Arkadiusz Grzegorek – kierownik grupy produktowej automatyka – utrzymanie ruchu
 
Krzysztof Witkowski – kierownik grupy produktowej automatyka – komponenty
  • To ciekawy wątek, bowiem przez lata argumentowano, że metoda just-in-time jest bardzo dobrą strategią zarządzania zapasami i produkcją. Przyjęło się również, że nie warto robić własnych, dużych stocków magazynowych...

AK: Koncepcja dostaw just-in-time działa świetnie pod warunkiem dostępności towarów. Tymczasem dziś niemal w każdym obszarze działalności widać, że na rynku brakuje komponentów i urządzeń – nie tylko w przypadku automatyki. Osobiście nadzoruję w firmie projekty inwestycyjne, zarówno budowlane, jak i technologiczne, więc obserwuję to również jako klient. To, co kiedyś dostarczały nam firmy zagraniczne w ciągu 1-2 dni, dzisiaj trwa tygodniami lub nawet miesiącami.

Przykładowo, w ubiegłym roku otworzyliśmy nowe centrum logistyczne w Rzgowie pod Łodzią. Budowa była podzielona na część budowlaną i trzy etapy technologiczne. Pierwszy został zakończony w czerwcu 2021 roku i, poza opóźnieniami spowodowanymi pandemią, nie mieliśmy większych problemów – magazyn ruszył pół roku po terminie, ale ruszył. Natomiast dzisiaj, gdy trwają dwa kolejne etapy technologiczne inwestycji, występują już takie niedobory – na rynku mikrokontrolerów, sterowników i różnych urządzeń. Wprawdzie wiemy, że towary te kiedyś przyjdą, ale absolutnie nie wiemy, kiedy to się stanie. Takiej wiedzy nie mają nawet ich wytwórcy, bowiem sami są zależni od dostawy surowców, dostępności pracowników i regulacji dotyczących funkcjonowania przedsiębiorstw w trakcie lockdownu.

AG: Pandemia zmieniła spojrzenie części producentów na dystrybucję. Gdy ludzie zostali zamknięci w domach, a zakupy przeniosły się do Internetu, producenci docenili dystrybutorów katalogowych trzymających towar we własnych magazynach. Do nich zresztą można było przekierować mniejszych i średnich klientów. Producenci zauważyli również, że sklepy stacjonarne są albo pozamykane, albo mają ograniczoną przepustowość, więc sporo klientów przeniosło się do sieci i prawdopodobnie tam już pozostanie. Wszystko to spowodowało, że współpraca firm dystrybucyjnych z wytwórcami istotnie się zacieśniła.

Krzysztof Witkowski: Dodam, że posiadanie towaru w magazynie jest obecnie najważniejszym czynnikiem, istotniejszym nawet bardziej niż cena, jak miało to miejsce do niedawna – przynajmniej w Europie Środkowej i Wschodniej.

  • Na ile sytuację zmienił wybuch wojny w Ukrainie?
 
Andrzej Kuczyński – członek zarządu ds. operacyjnych

AK: Dwa dni po rozpoczęciu wojny wstrzymaliśmy sprzedaż do Ukrainy, Białorusi i Rosji – do Ukrainy z przyczyn logistycznych, a do pozostałych krajów – wiadomo z jakich. Mam nadzieję, że gdy wojna się zakończy, nastąpi proces odbudowy Ukrainy. Będzie to szansą dla wielu rynków, choć na pewno też pogłębi kłopoty z dostępnością komponentów.

Pamiętajmy, że nadal trwa pandemia. W Chinach notuje się duże wzrosty liczby zachorowań. Wystarczyło trzysta przypadków na kilkunastomilionowe Shenzen, gdzie znajduje się nasze niedawno otwarte biuro, aby miasto zostało w marcu niemal całkowicie zamknięte. Jako że jest to istotny hub logistyczny, ucierpiały łańcuchy dostaw. Oceniam, że ceny transportu wzrosły nawet dziesięciokrotnie, co dołożyło się do już istniejących problemów z zaopatrzeniem.

KW: Obecnie możliwość realizacji zakupów just-in-time jest właściwie już tylko wspomnieniem. Stan z wydłużającymi się terminami dostaw pogłębia się nieustannie od wiosny 2020 roku, zaś wojna na wschodzie tylko pogorszyła sprawę. Sądzę, że od początku pandemii nie było ani jednego momentu, kiedy można było spojrzeć w bliską przyszłość i powiedzieć, kiedy będzie koniec kłopotów. Analitycy przewidywali, że może się to stać w drugiej połowie 2022 roku, później, że pod koniec tego toku. Dziś żadne te wskazania nie wydają się realne, w każdym razie nie są one zbieżne z moimi obserwacjami.

Dodam, że zmieniła się też współpraca z naszymi dostawcami. Oni również mają ograniczone zdolności produkcyjne, więc musimy wybiegać z prognozą zakupową nawet na rok czy dwa lata do przodu! Kiedyś było to nie do pomyślenia, zaś dziś jest czymś standardowym. Aczkolwiek wiążą się z tym problemy. Pierwszy to taki, że trzeba próbować przewidywać sytuację z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. Drugim jest kwestia zmieniających się cen. Wcześniej standardem było otrzymanie towaru przy kosztach, które wynikały z zamówienia, zaś teraz nie jest to wcale oczywiste. Rosną koszty logistyki, co wpływa na cenę towaru, do tego zwiększają się koszty produkcji komponentów. Jako że podzespołów brakuje na rynku, stają się one coraz droższe i finalnie cena dla dystrybutora też się zmienia. Do tego dochodzi niestabilny kurs waluty i w efekcie mamy naprawdę duży, twardy orzech do zgryzienia.

  • Czy dotyczy to całości Waszego portfolio, czy może niektóre obszary są mniej problematyczne? Do jakich zmian prowadzą zachodzące na rynku wydarzenia?

KW: Problem dotyczy praktycznie całego portfolio. Na pewno zmienia się współpraca z klientami zwłaszcza producentami. Klienci zmieniają strategie zakupowe. Dawniej kupowali oni często w formule just-in-time, teraz zmuszeni są planować zakupy z dużym wyprzedzeniem.

AK: W przypadku dystrybucji, im dalej jesteśmy od półprzewodników, tym jest łatwiej. Problemy występują właściwie jednak na każdym rynku i w tym roku lepiej na pewno nie będzie. Może dopiero w latach 2023-2024 branża wróci do w miarę normalnych warunków funkcjonowania.

KW: Sytuacja, gdy producenci nie są w ogóle w stanie określić czasów dostaw i po prostu nie przyjmują zamówień, występuje również w przypadku takich produktów jak przekaźniki elektromagnetyczne. A są to przecież wyroby bez żadnych komponentów przewodnikowych. Dzisiaj brakuje miedzi, a nawet tworzyw sztucznych, których potrzeba do produkcji obudów przekaźników.

  • Przed pandemią również obserwowaliśmy problemy z surowcami i komponentami, choć może nie w tej skali...

AK: Powiedzmy sobie szczerze: Europa przespała rozwój półprzewodników. Produkuje się je głównie w Azji, częściowo w USA, ale nie w Europie. Trwa wojna nie tylko w Ukrainie, ale od dawna narasta też rywalizacja ekonomiczna pomiędzy Stanami oraz Chinami. Do tego ostatni z krajów zgromadził ogromne ilości gotówki, zaczęło zaś brakować zasobów naturalnych. Pandemia spowodowała również zerwanie łańcuchów dostaw, powodując ogromne problemy z zaopatrzeniem i wielokrotny wzrost kosztów frachtu. Dzisiaj wszyscy chcą kupować, ale fabryki nie mają wystarczających surowców oraz mocy produkcyjnych. W efekcie braki komponentów na rynku są ogromne.

Pomimo tych wszystkich zawirowań, ubiegły rok był dla nas rekordowy. Osiągnęliśmy poziom pół miliona produktów w ofercie, obsłużyliśmy 220 tys. unikalnych klientów, zaś wolumen sprzedaży wyniósł 2,2 miliarda produktów. Pierwszy raz przekroczyliśmy też obroty miliarda złotych, zamykając rok wzrostem na poziomie około 40%.

Sądzę, że było to możliwe z kilku powodów. Przede wszystkim nastąpił wzrost wartości zamówień, a także cen, zwiększyły się również wolumeny realizowanych zakupów. Co będzie w przyszłości? Tego nikt nie wie. Gdy jednak porównuję tegoroczną sprzedaż styczniową do stycznia sprzed roku, to widzę, że wzrosty są cały czas bardzo duże, na poziomie blisko 50%. Dodam też, że również zwiększyła się liczba naszych pracowników – obecnie jest ich ponad 1400.

  • A jak wygląda to w przypadku reszty branży?

AK: Wiele firm ma po części podobny model biznesu i mierzy się dzisiaj z analogicznymi wyzwaniami. Dzisiaj koniunktura w sektorze elektroniki jest bardzo dobra i już od dawna nie słyszałem tu o większych perturbacjach. Rynek również bardzo mocno skonsolidował się 2-3 lata temu i zostały tu m.in.: Grupa Distrelec, Conrad Electronic, Rutronik, RS Components, Avnet/Farnell – i niewiele ponadto. Pod względem sprzedaży pozycjonujemy się mniej więcej na czwartym miejscu w Europie.

  • Rynek polski czy globalny – gdzie dzisiaj działa TME? Jak postrzegacie konkurencję?

AK: O ile jeszcze w roku 2014 liczba towarów eksportowanych i sprzedawanych w Polsce była u nas podobna, o tyle dzisiaj rodzima sprzedaż stanowi tylko około 25% obrotów. Stąd też nie patrzymy już na konkurencję przez pryzmat rynku krajowego, bowiem klasyfikujemy się jako globalny dystrybutor i porównujemy z dostawcami na świecie.

Dzisiaj sprzedajemy do ponad 150 krajów – jesteśmy największym polskim eksporterem pod względem liczby obsługiwanych państw ze wszystkich branż. Główne kierunki to Niemcy, Chiny, Czechy, Hiszpania, Holandia, Rumunia, Słowacja, Włochy, Wielka Brytania, Węgry i USA.

Naszym celem jest wyjście na 2.-3. miejsce w Europie, czyli uplasowanie się gdzieś za RS Components. Eksplorujemy również dalsze rynki. W zeszłym roku otworzyliśmy wspomniane wcześniej biuro w Shenzen, które ma głównie funkcję sprzedażową, a także amerykański oddział w Atlancie. Przewidujemy, że w jednym z tych dwóch miejsc powstanie kolejny magazyn. To z kolei powinno dać nam możliwość konkurowania z największymi dostawcami w branży, przy czym mówimy tu o perspektywie kilku lat. Oczywiście są to plany, które może zweryfikować sytuacja międzynarodowa czy kolejne niespodziewane wydarzenia. W każdym razie stale się rozwijamy i mamy coraz ambitniejsze cele.

  • Gdzie widzicie Wasze przewagi konkurencyjne?

AK: Przede wszystkim działamy trochę inaczej niż nasza konkurencja. Mamy znacznie bardziej zoptymalizowane procesy – tam, gdzie w innych firmach pracuje nad nimi po sto osób, u nas jest to kilkuosobowy zespół. Wynika to z faktu, że zawsze bardzo mocno stawialiśmy na automatyzację. Korzystamy z rozbudowanego środowiska SAP, dysponujemy rozwiniętymi narzędziami do parametryzacji produktów, mamy też bardzo rozbudowaną stronę internetową. Inwestujemy duże kwoty w automatyzację magazynów.

Gdy skończymy wyposażać nasze TME Centrum Logistyczne Rzgów, w następnym projekcie chcemy jeszcze silniej wdrożyć automatyzację, tak aby towar od wejścia do magazynu aż do wyjścia nie był w ogóle dotykany przez człowieka. Nie dlatego, że nie chcemy pracować z ludźmi, ale aby jeszcze bardziej poprawić szybkość i jakość obsługi, jednocześnie podnosząc komfort pracy naszych pracowników. Część zadań magazynowych już dziś potrafią wykonywać roboty, ale nie jest to proces łatwy do wdrożenia. Wiadomo, że niektóre komponenty ważą gram, a inne nawet kilka kilogramów i trzeba zapewnić, aby te ostatnie nie niszczyły tych pierwszych podczas kompletowania zamówień. Stad też nieustannie rozwijamy technologie w naszym dziale R&D.

  • Czy obserwujecie, wraz z rozwojem koncepcji Przemysłu 4.0, wzrost potrzeb klientów dotyczący wytwarzania różnorodnych produktów końcowych i ich personalizacji?

AG: Taka tendencja rzeczywiście występowała, ale w moim odczuciu przez ostatnie dwa lata uległa ograniczeniu. Sami producenci skupiają się dziś bowiem na podstawowych liniach produkcyjnych i dostępności podstawowych komponentów czy urządzeń końcowych. Wersje bardziej rozbudowane czy też kastomizowane są spychane na margines, bowiem nie opłaca się wytwórcom przestawiać maszyn na mniej typowe projekty.

  • Dystrybutorzy generalnie chyba też za tym nie przepadają, bowiem lepiej sprzedawać towar w dużym wolumenie i o niewielkiej różnorodności...

AK: Nie, właśnie u nas jest dokładnie odwrotnie! Duży wolumen to niska marża, a my tego nie lubimy. Nasz model biznesu obejmuje sprzedaż w niewielkich wolumenach i z dużą zmiennością. Oczywiście realizujemy też duże zamówienia, np. dla przemysłu, ale jednak najciekawsze są dla nas zamówienia bardziej różnorodne i wysokomarżowe.

AG: Na taką sprzedaż jesteśmy przygotowani i dobrze radzimy sobie z małym czy też nietypowym wolumenem. Jest to jedna z naszych przewag konkurencyjnych. Dodam, że dzisiaj klienci ograniczają liczbę dostawców, przez co nasza propozycja jest dla nich wygodna. Mogą utworzyć własne konto w e-sklepie, otrzymują dobre warunki płatności, zaś towar z magazynu trafia do nich praktycznie na drugi dzień roboczy po zamówieniu. Do tego dochodzi szerokość oferty, która obejmuje proste komponenty do produkcji, ale też specjalistyczne urządzenia dla działów utrzymania ruchu, a nawet artykuły biurowe!

AK: Nie ma fizycznej możliwości, aby jakikolwiek producent był w stanie sam wysłać tak zróżnicowany towar. Kilka lat temu podejmowano takie próby, ale szybko okazywało się, że to jednak zły pomysł. Wiadomo, że łatwo wysłać czterdzieści palet z tą samą zawartością, niż rozdysponować 30 tys. różnych towarów dziennie, bo tyle mniej więcej wydajemy. Zupełnie inaczej przetwarza się zamówienia pod duży wolumen i buduje pod nie linie technologiczne, a zupełnie inne są procesy w przypadku małych i zróżnicowanych wysyłek.

  • Jakie są zasadnicze różnice pomiędzy obsługą klientów krajowych i zagranicznych?

AK: Ogólną zasadą jest to, że im bardziej rozwinięty rynek, tym bardziej markowe produkty. W Rumunii, na Węgrzech czy Słowacji łatwiej nam sprzedać towary ze średniej półki, a na rynkach wysoce rozwiniętych, takich jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania, klienci skupiają się na globalnych, renomowanych brandach. Oczywiście jest pewne zróżnicowanie, związane ze specyfiką lokalnego rynku, czyli np. do Niemiec sprzedajemy więcej do serwisu, a do Czech – do przemysłu. Ale są to detale, a nie większe tendencje.

KW: Obserwujemy pewne zróżnicowanie regionalne pod względem klientów. Na rynkach europejskich i północnoamerykańskich dominują odbiorcy przemysłowi, których z kolei mamy niewielu w Azji, bowiem tam jest najwięcej klientów handlowych. Wynika to m.in. mentalności nabywcy azjatyckiego, który woli kupić towar z rynku lokalnego, a także z polityki tamtejszych władz, często starających się wspierać rodzime biznesy, za czym idą pewne przywileje dla kupujących w ten sposób.

AK: Każde zamówienie traktujemy tak samo – niezależnie, czy towar idzie do Francji, Niemiec, czy Wielkiej Brytanii. Kiedyś wysyłki dzieliliśmy na dwie grupy i mieliśmy w magazynie dwa kolory kontenerów: szary na zamówienia polskie i niebieski na zagraniczne. Od wielu lat tego już nie ma, bo eksport stanowi obecnie wspomniane prawie 3/4 sprzedaży, zaś naszym celem jest zapewnianie każdemu klientowi dokładnie takiego samego, wysokiego poziomu usług.

  • Klienci chcą dziś chyba coraz częściej kupować rzeczy bardziej złożone, czyli nie tylko sam produkt, ale też jakiś podsystem czy kompletację...

KW: Być może takie zapotrzebowanie jest, ale my nie oferujemy tego rodzaju usług, co zresztą wynika z naszych możliwości. Wysyłanie 5 tys. paczek dziennie wymaga bardzo dużego nakładu pracy, więc też dodatkowa działalność związana z kompletacją czy montażem aplikacji nie wchodzi w tym momencie w grę.

AK: Właściciele firmy zawsze powtarzali: „my znamy się na dystrybucji”. Nie jesteśmy firmą, która produkuje, składa i robi różne inne rzeczy. TME również bardzo mało outsource’uje. Mamy własną księgowość, własne oprogramowanie, własnych deweloperów, wszystkie kluczowe procesy są realizowane wewnętrznie, włącznie z działami inżynierskimi do budowania obiektów. Skupiamy się na tym, co robimy najlepiej, czyli dystrybucji. Wolimy, aby kable czy złącza, z których teoretycznie moglibyśmy choćby robić wiązki, kupiła od nas montownia i później sama je sobie składała. Możliwości dodatkowych działań jest wiele, ale rynek tak szybko się zmienia, że musielibyśmy otwierać stale niezależne gałęzie do obsługi nowych potrzeb.

Dodam, że nie chcemy też wkraczać w obszary, gdzie działają nasi klienci. O ile współpracujemy ze wszystkimi, sprzedając komponenty nawet do firm czy instytucji takich jak Boeing, Airbus czy NASA, o tyle nie jesteśmy firmą inżynierską czy też biurem projektowym. Trzymamy jednak rękę na pulsie i śledzimy nowe rozwiązania pojawiające się na rynku. Nasi przedstawiciele biorą udział w dziesiątkach różnego rodzaju targów, wydarzeń czy spotkań typu roadshow.

  • Rdzeniem Waszego biznesu pozostaje więc dystrybucja, a rozwój następował będzie w jej ramach...

AK: Tak. Mamy zarówno duże osiągnięcia w tej dziedzinie, jak też wyzwania, np. związane z nieustannym dostosowywaniem się do coraz ostrzejszych regulacji unijnych, amerykańskich i chińskich. Na osoby zajmujące się poszczególnymi grupami produktowymi spada też mnóstwo dodatkowej pracy dotyczącej parametryzacji produktów czy wprowadzania ich do katalogu – szczególnie, gdy następuje gwałtowne poszerzanie oferty. Planujemy intensywnie działania w ramach cross-dockingu i nawet kilkukrotne zwiększenie dzięki temu naszego katalogu. Nie jesteśmy natomiast zainteresowani dropshippingiem – jeśli coś będziemy sprzedawać, to ściągając to do siebie, przepakowując i wysyłając do klienta.

Jesteśmy w stanie dokładać do katalogu 30-50 tys. produktów rocznie, ale wiadomo, że chcąc rywalizować z największymi, musimy osiągnąć poziomy rzędu 2-2,5 mln produktów, a więc takie, jakie mają np. Digi-Key czy Farnell. W tym celu musimy opracowywać metody obsługi tych wolumenów w naszych magazynach, a także ich dobrej prezentacji klientom oraz szybkiej logistyki.

Przyznam tu, że z jedną grupą towarów mamy na razie problem – z produktami wielkogabarytowymi. Bardzo dobrze potrafimy obsługiwać rzeczy małe, natomiast wciąż słabo idą nam np. panele fotowoltaiczne, stoły montażowe, stanowiska pracy, wywiewy, itd. Wynika to z charakterystyki naszych procesów, które na razie nie są w pełni dostosowane do dużych elementów. Potrzebujemy na ich opanowanie roku lub dwóch lat, tak aby zbudować odpowiednią linię technologiczno-sortowniczą.

Finalnie, przechodzimy dużą zmianę, jeżeli chodzi o naszą logistykę wewnętrzną. Do tej pory w magazynie w Łodzi wydawaliśmy wszystko w systemie pick-by-order, czyli do jednego kontenera, który jeździł od stacji do stacji, przekładane były wszystkie pozycje z danego zamówienia. Teraz zmieniamy koncepcję i będziemy wydawać towary gwiaździście. W tym systemie operator pobiera listę towarów do rozdysponowania i gromadzi wszystkie elementy z danego obszaru w jednym kontenerze, następnie wkłada go na przenośnik, którym jedzie on do sortera, tam zaś są rozdzielane zamówienia. To nowa technologia, której w Polsce jeszcze nikt nie ma. Sorter jest w pełni automatyczny, stanowiąc absolutnie unikatowe rozwiązanie na skalę światową. Sądzę, że niebawem będziemy mogli pochwalić się szczegółami i doświadczeniami.

  • Dziękujemy za rozmowę.